27.01.2013

just take me back to your house

Zacznę od początku. Kilka dni temu grupą zdezorganizowaną wybraliśmy się na spacer do rezerwatu w Puszczy Białowieskiej. Było idealnie mimo braku słońca, z nieba padał leniwie śnieg, nie było wiatru, sceneria trochę jak z Opowieści z Narnii. No i zwierzęta! W aparacie padła mi bateria więc wszystkich nie obfociłam ale najważniejszego - króla - uchwyciłam. W ogóle to trafiliśmy na porę karmienia więc wszycy mieszkańcy rezerwatu aż prosili się o zdjęcia, poza tym oprócz nas było może sześć osób więc było dość nastrojowo. No i ta cisza.
Majka zapozowała z żubroniem [krzyżówka żubra z krową, dużo większy od żubra], który miał dziwnie wykrzywione rogi.
A wczoraj byłam nad Narwią. Po Narwi dało się chodzić, a nawet ślizgać, co bardzo ucieszyło Majkę. Kładka się załamała więc nie ryzykowałam przejścia na drugą stronę.
No i od kilku dni kończyłam sukienkę. Towarzyszyły mi przy tym różne emocje.
Pierwsze poważne dwa pytania, jakie mi się nasunęły, to na jaką cholerę potrzebna mi regulacja długości ściegu? I: dlaczego prucie zajmuje AŻ tyle czasu? Zajarałam się bardzo kiedy uszyłam tę sukienkę. Tzn. kiedy była już gotowa na surowo i trzeba było ją tylko dopieścić: podłożyć spódnicę, odszyć dekolt, wymodelować rękawy. O tak.. te rękawy są boskie, nie? Zachwycałam się nimi jak głupia, cała sukienka wyszła idealna, taka jaka miała być. Chociaż te rękawy przeszły moje najśmielsze oczekiwania. No i taka podekscytowana perspektywą ukończenia jej wkrótce wzięłam się za dekolt. I dupa. Jakoś godzinę wcześniej przeszywałam Majce legginsy bo zaczęły puszczać w kroku, a że to dość mocno elastyczne to dałam jak najkrótszy ścieg. No i przy odszyciu poszło tym samym. Zdziwiło mnie, że o ile przód jest ok to tył jakiś taki krótszy i w ogóle niekompatybilny. Skroiłam dwa razy przód, w jednym i w dwóch kawałkach. Płótna w paski nie zostało dużo, musiałam więc ostro kombinować. Kiedy już skończyłam mozolne wypruwanie gęściutko przyszytych niteczek, wycięłam jeszcze raz odszycie tyłu, tym razem wzięłam na warsztat faktycznie tył a nie przód. Kiedy przyszyłam go do odszycia przodu do góry nogami już nie miałam się siły złościć, zaczęłam się śmiać. Humor mi się poprawił, no bo jak takie słońce za oknem to czy można się w ogóle długo denerwować?
Jakoś tak w międzyczasie wypadł nam wyjazd do Nowoberezowa. Wynaleźliśmy inną drogę, przez wioski, łąki, lasy i pola. Przy okazji udało nam się "upolować" stadko saren, było ich ze dwadzieścia. No i ten cudny zachód słońca!
Korzystając z oryginalnej scenerii postanowiłam dorobić kilka fotek w nowej kiecce.
I tu od razu przypomniał mi się teledysk Basement Jaxx:
Dodam jeszcze, że spódnica jest z Burdy 5/2012, góra ze styczniowej, wzięłam z ostatniej sukienki. Rękawy poszerzyłam i wywinęłam, do spódnicy dorzuciłam kieszenie w szwach i dalej się jaram. Jest git!