Byłam wczoraj w Operze Narodowej na Nabucco. W skrócie libretto jest o miłości, nienawiści, zdradzie, przebaczeniu, no i dobrze się kończy. Podobało mi się i teraz mam na maxa włączony chór niewolników, no cudo! Na tę okazję miałam założyć gotową sukienkę, którą dostałam na gwiazdkę. Ale w sobotę coś mnie tknęło żeby ubrać się na czarno-biało. Ot, taka klasyczna elegancja.
Wiem, nic nie widać, będzie ciąg dalszy. Dół wymyśliłam sobie z atłasu, ale akurat nie było, miał być w poniedziałek. Postanowiłam więc uszyć całość w poniedziałek, no bo ileż tu roboty? Spódnica z półklosza, bluzka najzwyklejsza z dekoltem-wodą. Niestety atłasu nie było w hrtowni więc spódnica jest z czegoś co się nie gniecie i ładnie się układa. Ponieważ na bluzkę miałam niewiele ponad metr dżerseju, rękawy wyszły dość krótkie. No ale nie ma tego złego, dodałam z tego co zostało ze spódnicy coś w rodzaju mankietów.
Właściwie nie było kiedy robić zdjęć. Przerwy między aktami co prawda pozwalałyby na to ale było kilka wystaw do obejrzenia i kiedy przychodził czas na zdjęcia, dzwonił dzwonek obwieszczający koniec przerwy. Dlatego też musiałam się ratować ogromnymi lustrami przy szatni, żeby pokazać całość. Z szyciem uwinęłam się w pół dnia. Spódnicę zostawiłam obrzuconą maszynowo i muszę ją ręcznie podłożyć, no ale takie są uroki spontanicznego szycia na już.
Aaa no i po przedstawieniu wszyscy mówili o kupie konia. Bo w pewnym momencie Nabucco na scenę przyjechał konno, wraz z czterema żołnierzami, żeby zasiać pogrom wśród Żydów. No i jego koń w pewnym bardzo dramatycznym momencie, kiedy Nabucco śpiewał że wszystkich pozabija, jego koń się skasztanił. No i to był hit!
Chociaż nie, ten chór niewolników jest bezkonkurencyjny. Fragment z youtube jest w linku na początku posta.