Dzisiaj na blogu będą dwa zupełnie różne klimaty, bijący po oczach i spokojny. Jedno co je łączy to forma. Obie rzeczy są sukienkami, jak zresztą wynika z tytułu posta.
Wczoraj uszyłam Mai sukienkę z niewielkich kawałków wiskozowej dzianiny, która jeszcze mi została. Nawet widać, że resztki, bo prawy bok lekko się faluje - był to brzeg fabryczny, no ale wykorzystałam wszystko jak tylko mogłam. Zastanawiam się nad dodaniem czegoś czerwonego na górze, kieszonki czy pagonów? W ogóle to myślałam też nad panterkową kieszonką z przodu, wtedy bez czerwonych dodatków na górze. No nic to, jeszcze pomyślę. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale mi panterka bardzo by tu pasowała. Ja kocham wszystko co z panterką [na przykład duża kieszonka na wysokości lewego uda].
Z nieco kontrastowych klimatów przenieśmy się teraz na grunt bardziej neutralny, aczkolwiek z niespodzianką!
Sukienka, którą uszyłam dzisiaj, powstała ze spodni, a właściwie kombinezonu. Kombinezon to były szarawary z doszytym ściągaczem otoczonym gęsto gumonicią, który u góry miał ramiączka. Ściągacz był bardzo ciasny, więc kombinezon tylko przez chwilę służył jako spodnie z obniżonym krokiem. Materiał był fajny - lekki i przewiewny batyst - szkoda było mi go wywalać, a wtedy jeszcze nie szyłam! Spodnie rozprułam i cierpliwie czekały na reinkarnację. Jak widać, były bardzo obszerne, więc z sukienką nie miałam problemu. Jest prosta, przy szyi dałam kremową kasiemkę, z tyłu są gołe plecy, wstawiłam gumkę żeby wszystko trzymało się kupy, i nawet rower dzisiaj został w niej zaliczony.
Zupełnie brakuje mi weny, nie wiem co uszyję jutro, mam fajny panterkowy strój Freda Flinstone'a i może go jakoś przerobię? No nie wiem, w głowie pustka.
A Majka słodka, nie? Już mam na nią sposób, mówię jej: masz ładnie pozować to pójdziemy w nagrodę na lody. I działa!!!